Merylin Mongoł to jedna z najlepszych sztuk Nikołaja Kolady. Można by ją
"uznać za utwór programowy - pisze Jerzy Czech - gdyby nie fakt, że autor jak
ognia unika wszelkich manifestów". Rzecz dzieje się w Szypiłowsku, prowincjonalnym
miasteczku położonym między zakładami jajczarsko-drobiarskimi a koksochemią, które
dają o sobie znać zależnie od tego, skąd wieje wiatr. Wokół nich toczy się życie
mieszkańców miasteczka, one nadają mu monotonny rytm. Właściwie już od początku
sztuki przytłacza nastrój
beznadziejności i niemocy, zupełnie jakby czas ugrzązł w tej codzienności,
zataczając jeszcze ostatnią pętlę tuż przed końcem świata. Wydaje się, że tylko
trzęsienie ziemi, coś naprawdę wielkiego, jakiś kataklizm zdoła odmienić los
bohaterów spektaklu. Tego właśnie pragnie
Olga - tytułowa Merylin Mongoł, zaniedbywana przez matkę, lekceważona przez siostrę
alkoholiczkę. Jest ładna, chociaż, zdaniem miejscowych, niespełna rozumu - stąd
przezwisko, jakie nosi. Mimo to, a może właśnie dlatego to Olga ma najbogatsze życie duchowe, zupełnie jakby żyła w
całkiem innej ontologicznie rzeczywistości. Ukazuje się jej Bóg pod postacią
brodatego starca, widuje latające talerze, pamięta rzeczy, o których inni dawno już
zapomnieli lub które nigdy się nie wydarzyły...
Pozostali bohaterowie dramatu nie mogą liczyć nawet na
tę namiastkę niezwykłości.
Życie siostry Olgi - Inny to zamknięty cykl pracy, posiłków i snu, rozrywek
dostarczają jej jedynie telewizja i alkohol. Z kolei Misza, kochanek "Merylin" to człowiek o wyjątkowo
nieskomplikowanym światopoglądzie: "Mówię ci, że w życiu wszystko jest dobrze
urządzone, rozumiesz! Popracował człowiek, to może iść odpocząć, wypije sobie,
sił nabierze, kobitę pogłaszcze. A potem znowu do roboty i jedną tylko ma
przyjemność - wspomina, jak mu było z nią
dobrze, i myśli, że następnym razem będzie jeszcze lepiej".
Pewne nadzieje na odmianę bohaterowie sztuki wiążą z
postacią Aloszy - przybysza z "wielkiego świata", przynajmniej dopóki wierzy
on w swój cel, w swą wielką misję. Już po
dwóch dniach pobytu w miasteczku wie, w czym
leży problem i jak należy sobie z
nim poradzić. "Wszystko trzeba zmienić, przestawić, przebudować! I wszystko wtedy
będzie na swoim miejscu. Ja oczywiście
dołożę wszelkich starań, żeby w tym
mieście zaczęło się nowe życie, żeby
ludzie zaczęli myśleć po nowemu! No i
zrobię to, na pewno zrobię, a sił mi wystarczy, mam siłę i ochotę, wiele sił! (...)
Wszyscy powinniście się sa-mo-do-sko-na-lić! Każdy musi sobie postawić cel! Postawić
i dążyć do niego, nie zbaczając z raz obranej drogi! A cel trzeba znaleźć
wyraźny, doniosły, potężny! Nie do dobrobytu trzeba dążyć..., no, powiedzmy, do
samochodu czy daczy albo do... no, co tam jeszcze jest? Nie wiem. Nieważne! (...) Uratuje was tylko to, co kocham! To
znaczy wielka literatura rosyjska!" Sam Alosza
zresztą pisze właśnie dzieło, które wstrząśnie
ludźmi, odmieni ich i zmusi do refleksji. Ale duchy Dostojewskiego i Tołstoja, sen o
mocarstwowej Rosji okazują się zbyt odległe i bezsilne, by mogły zmierzyć się z rzeczywistością. Alosza stawi
czoła Miszy wierząc, że w ten sposób wypowiada wojnę ludzkim przywarom, głupocie i
trywialności całego miasteczka, które ten uosabia. Nie zdaje sobie jednak sprawy z
tego, że dostaje cięgi od zazdrosnego kochanka,
dla którego to tylko część rywalizacji o Olgę, miejscową Merylin Mongoł, w dodatku
niewiele mającą wspólnego z uduchowioną, czystą istotą z kart powieści
Dostojewskiego. W chwili gdy to sobie uświadamia, wszelkie idee rozwiewają się
zupełnie. Zresztą, może wcale ich nie
było, żadnych idei, wzniosłego celu, tak jak nie było też mieszkania w Leningradzie, które
okazało się w końcu zwyczajnym kłamstwem, może
to tylko wpływ alkoholu lub dławiącej atmosfery miasteczka, domagającej się wręcz
jakiegoś cudu... Tę kwestię należy pozostawić
interpretacji widzów spektaklu, w którego finale
Alosza wyjeżdża, tuż potem życie w miasteczku wraca do normy, pętla czasu się
zamyka - teraz pozostaje już tylko ponownie
czekać na koniec świata...
Reżyser widowiska, Waldemar Śmigasiewicz,
umieścił je w przestrzeni małej sceny Białostockiego Teatru Lalek. Niewielka
powierzchnia, na której rozgrywa się akcja, nadaje przedstawieniu bardzo kameralny
charakter. Tu nie ma miejsca na żaden fałsz aktorski, żadne udawane emocje, a tych
w spektaklu nie zabraknie - od miłości, nienawiści, poprzez tęsknotę za lepszym
życiem do przekonania, że coś się wkrótce wydarzy, tutaj i zaraz. Poza tym - jak
zauważa Jerzy Czech, autor polskiego przekładu - Merylin Mongoł to kupa
śmiechu, który stopniowo zaczyna zamierać widzom na ustach.
Powrót