Wielki,
straszliwie wielki Gogol, sam, jak wiadomo, potrafił pisać sztuki, i to wcale nie
najgorsze - sam więc, gdyby to było konieczne, stworzyłby od razu dramat. A że tego
nie zrobił, więc widać nie było trzeba. Dużo w tym scenicznym Płaszczu -
nieudolnym, ale ukochanym - zjawiło się specyficznej odsiebięciny (odsiebiatiny,
jak mówią Rosjanie), dużo akcentów aktualnych dla chorującej podówczas na
mocarstwowość sanacyjnej Polski" - wspomina Julian Tuwim, autor scenicznej wersji Płaszcza,
która okazała się czymś więcej, niż tylko literacką przeróbką czy adaptacją.
Zadanie takie byłoby zresztą nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe. Płaszcz
jest bowiem w swej postaci nowelistycznej formalnie doskonałą, skończoną i zamkniętą
całością, z której nie mógłby powstać utwór sceniczny, nie wykraczający
jednocześnie poza ramy oryginału. Dlatego Tuwim potrzebował owej
"odsiebięciny", za pomocą której rozwinął czy raczej rozwodnił fabułę
wprowadzając do niej motywy u Gogola w ogóle nieobecne lub zaledwie naszkicowane.
zupełnie nowych barw. Jednak już pierwszego
wieczora jacyś ludzie napadają na Baszmaczkina i odbierają mu z takim trudem zdobyty
płaszcz."Opowieść Gogola sprzed dwóch (już) stuleci - pisze Anna Żywno (Gazeta Współczesna, 18.06.2001) - w białostocko-zakopiańskim wydaniu ponownie nabiera aktualności. To nie historia o carskim urzędniku, ale raczej przypowieść o nas samych zamknięta w 2,5 - godzinnym spektaklu. Kontrasty między biednymi a bogatymi, problemy finansowe, próby wybicia się ze ściśle ustalonej społecznej hierarchii - to problemy, które bez większych trudności można przełożyć na znaną wszystkim rzeczywistość".
Powrót