Zobacz opis Zobacz opis sztuki: SZWEJK
Kategoria BTL Klasyka
KATEGORIA WIEKOWA Dla młodzieży i dorosłych
CZAS TRWANIA 120 minut

SZWEJK

OPIS / OVERVIEW

SZWEJK

według Przygód dobrego wojaka Szwejka Jaroslava Haška

Któż nie zna Szwejka, gaduły i notorycznego matołka, który swym nietuzinkowym podejściem do wojny obnaża jej absurdy i śmieszności? Wszyscy go znają, wszyscy kochają i wszyscy od lat zaśmiewają się czytając jego niezrównane przygody. A o ile ciekawiej byłoby móc w tych przygodach uczestniczyć? Reżyser, Petr Nosálek, daję nam tę wyjątkową okazję. Zaprasza nas do „Karczmy Pod Kielichem”, gdzie pośród tańców, rozbrzmiewającej na żywo muzyki oraz unoszącego się w powietrzu zapachu grogu, przeniesiemy się do Pragi z początku dwudziestego wieku. I pewne jest, że szybko z owej praskiej Karczmy nie wyjdziemy, ponieważ, jak śpiewają bohaterowie tej ponadczasowej opowieści:

W tej Karczmie życie wiedzie się milej
Choćbyś tu wstąpił tylko na chwilę
To już tak łatwo nie wyjdziesz stąd!
Bo takie wyjście – to wielki błąd!

Bo Karczma domem jest nad domy
Więc, drogi gości, tylko pomyśl,
Kto by uciekał z domu gdy
W kominku płomień wciąż się tli.

Spektakl łączy w sobie to, co najbardziej czeskie – wspaniałe poczucie humoru, atmosferę praskich karczm oraz znaną na całym świecie tradycję czeskiego teatru lalek. Dzięki niezwykłej scenografii Pavla Hubicki mamy to wszystko dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Dzieła dopełnia świetna muzyka Krzysztofa Dziermy, przy której wprost nie sposób usiedzieć nieruchomo – ale i na to reżyser znalazł rozwiązanie. Jakie? Zapraszamy do Karczmy Pod Kielichem….

28 marca 2009
Premiera Szwejka w reż. Petra Nosálka
Zobacz
27 marca 2009
Konferencja prasowa przed premierą Szwejka
Zobacz

TWÓRCY / CREATORS

adaptacja i reżyseria / adaptation and direction
Petr Nosálek (Czechy)
scenografia / scenography
Pavel Hubička (Czechy)
muzyka / music
Krzysztof Dzierma
teksty piosenek / songs
Marta Guśniowska
lalki / puppets
Rafał Budnik

OBSADA / CAST

ZAPOWIEDZI PRASOWE / PRESS ANNOUNCEMENTS

Szwejk, poczciwina, filozof przebiegłej uległości

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 28.03.2009

ROZWIŃ

To będzie Szwejk - rarytas. Nie dość, że teatralnych adaptacji przygód pogodnego głuptasa jest w Polsce mało, to jeszcze zrobią go u nas Czesi. Dziś w Białostockim Teatrze Lalek - premiera.

Kultowego "Szwejka" reżyseruje znakomity Petr Nosálek, o scenografię zadba Pavel Hubička - zaprzyjaźnieni z naszymi lalkarzami artyści z Czech, w Polsce zadomowieni już od dawna.

- Bardzo się ucieszyłem, gdy poproszono mnie o realizację powieści Jarosława Haška - mówi Nosálek. - O "Przygodach dobrego wojaka Szwejka" przyjęło się mówić, że to powieść o żołnierzach, panienkach, alkoholu i wojnie. Tymczasem jest w niej coś głębszego. Hašek napisał ją po pierwszej wojnie światowej, kiedy geografia Europy całkowicie się zmieniła i dał temu wyraz w swoich przemyśleniach. Do Szwejka warto wrócić, bo w naszej sytuacji po wejściu do Unii jest trochę podobieństw - niby jest jak było, a jednak nie. Nikt nie wie już czy polityką jest reklamą, czy reklama polityką... Kim w tym wszystkim jest Szwejk? To żaden klown, a inteligentna postać, która kocha ludzi i zwierzęta i jest "filozofem przebiegłej uległości".

Wystarczy przypomnieć sobie aktorów z BTL-u, by błyskawicznie uznać, iż jest tylko jeden aktor, który mógłby tę rolę zagrać. Ba, na swój sposób, również przez wzgląd na fizjonomię - jest Szwejkiem. To Andrzej Beya - Zaborski (dla tych, którzy w teatrze rzadko bywają albo wcale - informacja: to słynny komendant z "U pana Boga za piecem").

- Sądzę, że Hašek pisząc "Szwejka" i myśląc o jego potencjalnym odtwórcy - miał na myśli Andrzeja. To aktor do tej roli stworzony - mówi Marek Waszkiel, szef teatru.

A Beya-Zaborski dodawał: - Coś dziwnego jest z tym "Szwejkiem". Myślałem, że ja w swoim życiu robiłem większe numery niż Szwejk. Gdy zacząłem opowiadać Petrowi i Pavlowi co wyczyniałem w wojsku, to doszedłem do wniosku, że Szwejk to przy mnie neptek. Ja cały jestem taki szwejkowski, z podobnym, zdystansowanym podejściem do życia.

Spektakl grany będzie na małej scenie, przez którą przewinie się kilkanaście postaci i lalki. Scena zaaranżowana jest na kameralną kawiarnię, z obowiązkowym portretem cesarza i praskimi widoczkami z czasów monarchii austro-węgierskiej. Na środku kilka stoliczków, beczka z piwem. Do tego muzyka na żywo - w wykonaniu pięciu muzyków pod wodzą Krzysztofa Dziermy. - Łatwiej jest puścić z taśmy nagraną wcześniej muzykę, niż ogarnąć pięć osób - instrumentalistów i wkomponować się w aktorskie sceny. Ale wtedy nie byłoby takiego klimatu...- mówi kompozytor. Będą też piosenki, które Szwejk i kompani wyśpiewywać będą przy kuflu piwa (słowa - Marta Guśniowska).

Skąd pomysł na Szwejka? Realizację zaproponował Andrzejowi Bei-Zaborskiemu Teatr Dramatyczny. Ale aktor uznał, że będzie mu bliższy Szwejk w klimatach "lalkarskich" niż "dramatycznych". I że nikt nie pojmie lepiej Szwejka, jak jego ziomkowie. A że teatr przyjaciół z południa ma od dawna (Nosálek i Hubička właśnie świętują 10-lecie współpracy z BTL-em) - dalsze decyzje teatru były już jasne.

GALERIA / GALLERY

RECENZJE / REVIEWS

Ja sem Szwejk

Monika Żmijewska, „Gazeta Wyborcza”, 30.03.2009

ROZWIŃ

Jak wygląda filozofia przebiegłej uległości - czyli o tym, dlaczego jednym na widok Szwejka gęba się śmieje, a innym piana występuje na usta. Tego dowiedzieć się można u lalkarzy, którzy przenieśli kultowego wojaka na scenę

Choć spektakl na podstawie słynnej powieści Jaroslava Haška wyszedł im nieco przydługi, to i tak udał się bardzo. Czy dlatego, że czeskiego Szwejka reżyserował Czech (Petr Nosálek) i ziomka miał za scenografa (Pavel Hubička)? Czy dlatego, że główną rolę dostał aktor szwejkowski z anturażu i charakteru (świetny Andrzej Beya-Zaborski)? Czy też dlatego, że klimat rubaszno-liryczny, tak charakterystyczny dla książki Haška, tworzy tu zespół białostockich lalkarzy, którzy zbiorowo są taką właśnie - przaśno-liryczną kompanią? Czy wreszcie dlatego, że spektakl ma świetny rytm, piwiarniany klimat i muzykę (Krzysztof Dzierma) wygrywaną na żywo, tak miłą dla ucha, że się przy niej siedziałoby i siedziałoby, kiwało przy kuflu i kiwało? Pewnie wszystko naraz.

Spektakl o Szwejku - historię o pogodzie ducha i stoickim spokoju głównego bohatera niezależnie od okoliczności, o I wojnie światowej, wesołym życiu wojaków, panienkach, piciu piwa i realiach upadającej monarchii austro-węgierskiej - ogląda się dobrze. Nawet jeśli to tylko opowieść o zmierzchu pewnej epoki, a odniesień do współczesności w niej niewiele.

Rzecz zaczyna się i kończy w karczmie, która - jak rzecze wyśpiewywana przez aktorów piosenka (słowa - Marta Guśniowska) - jest całym światem. Trwa więc w najlepsze stukanie się kuflami, lecą żarciki, są obowiązkowo panie lekkich obyczajów, gdzieś w kącie leży pijany pan Havranek. Przychodzi korpulentny jegomość o roześmianej facjacie, uchyla melonika, wygłasza zdanie: Ja sem Szwejk... I wszystko jasne. Karczmarz wita go z radością, bo ze Szwejkiem jest weselej; szpieg siedzący w kącie nadstawia uszy (siły specjalne się uaktywniły, bo właśnie zamordowano księcia Ferdynanda); zaczyna się wymiana zdań na temat różnych -izmów (m.in. kulturowych i narodowościowych, w końcu Austro-Węgry to narodowościowy tygiel); zaraz Szwejk chlapnie na wesoło coś, co służbom się nie spodoba... Trafia na przesłuchanie, swoją pogodną postawą ni to klowna, ni to imbecyla doprowadza wyższych rangą do furii, bo Szwejk w całej swej dobroci gotów jest przyznać się nawet do zamordowania arcyksięcia, jeśli tylko sprawi to przyjemność przesłuchującemu. Dorabia się etykiety notorycznego matoła, ale sam się nią jakoś specjalnie nie przejmuje, wręcz z "urzędowo uznanego zidiocenia" tworzy życiową maksymę i w sumie nie najgorzej na takiej postawie wychodzi (zupełnie niechcący np. zostanie ordynansem pewnego kapelana).

Beya-Zaborski w tytułowej roli odnajduje się znakomicie. Trudno już właściwie ustalić, gdzie kończy się Szwejk, a zaczyna Beya-Zaborski, tak postać Haška zlewa się w jedno z tym białostockim charakterystycznym aktorem. Ale wokół siebie też ma niezłą galerię postaci, dopracowanych w każdym szczególe. Jedni mówią miękko, inni szwargocą z niemiecka, jeszcze inni grasejują - wszak czasy Austro-Węgier to konglomerat nacji i kultur. Prawdziwy majstersztyk to kapelan pijak i kobieciarz w wykonaniu Ryszarda Dolińskiego. Już dla samej sceny, w której na kacu (właśnie przepił mobilny ołtarz połowy), miotając się po niebezpiecznie chwiejącej się ambonie wygłasza wściekle kazanie dla wojaków - warto przyjść na spektakl. Spojrzenia zbolałego psa, przeplatane diabolicznymi minami, są znakomite.

Scen wartych uwagi i inscenizacyjnych chwytów jest w spektaklu zresztą dużo więcej. Epizod z lekarzami, którzy badając stan umysłu Szwejka powtarzają jak mantrę "dureń, idiota, normalny". Moment, w którym inny księżulo, kostyczny i zasadniczy (Wiesław Czołpiński), przychodzi nawracać kolegę po fachu - wspomnianego wyżej luzaka, ale koniec końców polegnie z kretesem i odda się alkoholowym przyjemnościom. Czy choćby scena wyjątkowo autotematyczna - gdy radca policyjny (Krzysztof Dzierma), grozi poczciwie, ale i kaznodziejsko palcem Szwejkowi (Zaborski), a ten tłumaczy się, przestępując z nogi na nogę. Gdyby tylko pierwszego przebrać w sutannę, a drugiego w mundur policjanta, scena z "U Pana Boga za piecem" stanie nam przed oczami jak żywa.

Jeszcze słowo o scenografii, którą przygotował Hubička, od wielu lat, podobnie jak reżyser, współpracujący z BTL-em. Niby to tylko zwyczajna, sympatyczna piwiarnia ze stoliczkami (przy paru z nich usadzona jest też część widzów). Choć to przestrzeń mikra, serwuje wiele niespodzianek. Obrazki na ścianach nie do końca pełnić będą rolę obrazków, znikąd pojawią się lalki-miniaturki bohaterów żywego planu, piwiarnia w jednej chwili zamienić się może w kościół, sunący pociąg albo pole bitwy.

Polsko-czeski "Szwejk" na deskach BTLu

PAP, 6.04.2009

ROZWIŃ

Zaimprowizowana na scenie praska karczma z początku ubiegłego wieku, gdzie pośród tańców i na żywo przygrywającej kapeli swoje przygody odgrywa sławny wojak Szwejk - to nowa propozycja Białostockiego Teatru Lalek.

W niedzielę w Białymstoku odbyła się premiera tej polsko-czeskiej produkcji teatralnej.

Przedstawienie wyreżyserował Petr Nosalek, a scenografię zaprojektował Pavel Hubiczka - obaj artyści z Czech współpracowali już wcześniej z BTL. Muzykę, którą na żywo wykonują aktorzy, skomponował Krzysztof Dzierma. Teksty piosenek napisała Marta Guśniowska.

W tytułową rolę "Szwejka" opartego na słynnej powieści Jaroslava Haszka "Przygody dobrego wojaka Szwejka" wcielił się aktor BTL Andrzej Beya Zaborski, znany m.in. z roli komendanta policji w trylogii Jacka Bromskiego "U Pana Boga...".

- Mamy w teatrze Szwejka. Jest nim Andrzej Beya Zaborski" - powiedział na wcześniejszej konferencji prasowej dyrektor BTL, Marek Waszkiel, tłumacząc, że spektakl powstał specjalnie dla tego aktora.

Przedstawienie grane jest na małej scenie teatru przemienionej w "Karczmę Pod Kielichem", dzięki której widzowie zostają przeniesieni do Pragi z początku XX wieku. Aktorzy, w spektaklu gra ich kilkunastu, wykorzystują też lalki granych przez siebie postaci. Twórcy spektaklu przekonują, że nie zabraknie w nim czeskiego humoru najlepszej próby, ale też ważnych i aktualnych dzisiaj problemów.

Reżyser Petr Nosalek uważa, że książka Haszka, powstała po zakończeniu pierwszej wojny światowej, która przyniosła "pomieszanie całej geografii Europy", jest aktualna także dzisiaj. W jego ocenie, w obliczu współczesnego pomieszania reklamy i polityki oraz wszechobecnego absurdu warto pokazać człowieka,

który zmaga się z tym światem i pytać, jak można zachować dystans wobec ludzkiej głupoty.

Jak podkreśla, to także "opowieść o tolerancji, miłości i stosowaniu w praktyce filozofii >przebiegłej uległości<, której sprzedawca psów i pucybut jednego z poruczników, Szwejk, jest mistrzem".

Idiota z „urzędu"

Marta Jasińska, „Kurier Poranny”, 9.04.2009

ROZWIŃ

Z aktorami Białostockiego Teatru Lalek przeniesiemy się do Pragi z początku XX wieku. Jak przystało na czeską kulturę: będzie piwo, rubaszny humor i specyficzna atmosfera knajpy, w której na żywo przygrywają muzycy.

Jesteśmy w „Karczmie pod Kielichem”, gdzie „ściany mają uszy” i, jak się za chwilę okaże, również - oczy. Tu spotykają się mieszkańcy Pragi, by dyskutować o zagadnieniach związanych z polityką, kupić psa albo po prostu: posiedzieć w towarzystwie urokliwych dam. Jak śpiewają aktorzy: „W tej karczmie życie wiedzie się milej. Choćbyś tu wstąpił tylko na chwilę. To już tak łatwo nie wyjdziesz stąd! Bo takie wyjście - to wielki błąd!”.
Choć „Szwejk” w Białostockim Teatrze Lalek to spektakl niemal dwugodzinny, to z pewnością zostaniecie do końca i jeszcze długo po przedstawieniu będziecie opowieść lalkarzy wspominać z uśmiechem.

Obrazki z Pragi

Historię o kultowym czeskim wojaku na deski białostockiego teatru przenieśli jego rodacy: Petr Nosalek (reżyseria) i Pavel Hubiczka (scenografia), a Szwejka gra aktor, wypisz wymaluj jak bohater z powieści Jaroslava Haska - Andrzej Beya-Zaborski. Taki tercet to już połowa sukcesu. A druga to fakt, że aktorzy BTL „lalki mają we krwi” i potrafią wciągnąć widza do zabawy jak nikt inny.
W spektaklu mamy dwa plany: żywy i lalkowy Aktorzy bardzo płynnie pomiędzy tymi światami przechodzą. I sprawiają, że dynamicznie przenosimy się z miejsca na miejsce. Raz jesteśmy w knajpie, innym razem podglądamy naszych sympatycznych bohaterów w ich domach, a za chwilę pociągiem wyruszamy z żołnierzami na wojnę.

Dystans do ciała i duszy

Piękna scenografia i grający na żywo muzycy tworzą niesamowity klimat: kameralny, przytulny, praski...
A jako że Szwejk to uosobienie prawdziwego Czecha, nie obejdzie się bez specyficznego, sprośnego humoru naszych sąsiadów. Na tym właśnie rubasznym dowcipie tradycyjny teatr lalek Czechów jest zbudowany. A to, czego nie można pokazać na żywo, oni pokazują lalkami (z najdrobniejszymi szczegółami...).
Ale „Szwejk” to przede wszystkim opowieść o bohaterze, który kieruje się w życiu specyficzną filozofią „przebieglej uległości”. Prawdomówność to dla niego podstawa. „Dlaczegóż miałbym kłamać?” - pyta często. I tą swą szczerością „do bólu” zbija wszystkich z pantałyku. Idiota - kwitują. A on dodaje: „Z urzędu!”.
Szwejka, choć bywa zanadto gadatliwy, nie da się nie lubić, bo czas potrafi umilić opowiastkami i kapką rumu. Kto by się nie skusił?

Radość życia

Sylwia Grygorowicz, "Teatralia", 21.04.2009

ROZWIŃ

Większość tych, którzy znają książkową wersję "Przygód dobrego wojaka Szwejka", musiała się zdziwić pomysłem przeniesienia książki Jarosława Haška na deski teatru. Kino uniosłoby ciężar barwnej fabuły, ukazującej wojenną tułaczkę poczciwego handlarza psami - w teatrze jednak opowieści tej groziła utrata kolorytu, a kolejne obrazki z ogarniętej wojną Europy mogły nie zmieścić się w czterech ścianach sceny.

Stało się jednak zupełnie inaczej - trudny zapewne proces adaptacji zakończył się pomyślnie. W efekcie otrzymaliśmy pełen ciepła i humoru wycinek z "Przygód dobrego wojaka Szwejka". Fabuła spektaklu nie oddaje oczywiście całości wydarzeń książki, pozwala jednak namacalnie uchwycić atmosferę powieści.

Szwejka poznajemy w piwiarni - solidnej praskiej oberży z dzielną kapelą, przysadzistym oberżystą, dziarską żoną i wesołą, acz lekko podchmieloną klientelą. Dookoła kręcą się czerwono ubrane panienki, a w oparach dymu każdy staje się dla siebie przyjacielem. W następnych scenach sprawy się komplikują - oberżysta wraz ze Szwejkiem trafiają na komisariat za muchy, które "zabrudziły" portret arcyksięcia, ostatecznie zaś Szwejk ląduje na wojnie. Tam na początku trafia na służbę do Otto Katza, kapelana umilającego sobie ciężki, kapłański stan na różne (niekoniecznie świątobliwe) sposoby, aż wreszcie przegrywa Szwejka w grze w karty z porucznikiem Lukaszem. W książce zasadniczo wtedy rozpoczyna się cała akcja i wojenne przygody - w spektaklu zaś zaraz po wyjeździe na front Szwejk budzi się z powrotem w karczmie, wspominając dawne dzieje.

Sprytny ten chwyt umożliwia w zasadzie realizację opowieści o Szwejku na scenie - z jednej strony bowiem pozwala na oddanie całości akcji w formie czy retrospekcji, czy snu, czy po prostu aktualnych wydarzeń, z drugiej zaś daje możliwość ukazania specyficznego klimatu tamtych czasów. Czytając - i oglądając - Szwejka, zapomina się o tym, że akcja toczy się na wojnie, jednej z dwóch potwornych wojen naszego stulecia. Hašek, a za nim ekipa BTL, prezentują perypetie Szwejka z pogodą i humorem. W książce wojna ukazana jest przez pryzmat absurdów, i dopiero kiedy wybrzmi śmiech, zastanawiamy się głębiej nad istotą sprawy, dostrzegamy wojenną otoczkę całej opowieści, która bynajmniej nie skłaniała do śmiechu. W spektaklu wojna wyłania się powoli z zakamarków rzeczywistości - obserwujemy, jak małą społeczność przenikają pierwsze wici, pierwsze zwiastuny przez niektórych lekceważone, przez innych nie; nikt jednak, mimo wszystko, nie przejmuje się tym do tego stopnia, by drastycznie zmieniać coś w swoim życiu - ludzie dalej chodzą do piwiarni, kupują psy, tyle, że nie dyskutują o podwyżkach cen czy najświeższych ploteczkach, ale o zabójstwie księcia Ferdynanda.

Pomijając te powiązania z książką, spektakl jest ciekawy ze względu na swoją formę. Uwagę zwraca scenografia, ukazująca wnętrze karczmy, zachodząca aż na widownię, pierwsze rzędy widzów bowiem siedzą przy karczmianych stolikach. Muzyka gra na żywo, wykonywana przez karczmianą kapelę, składającą się oczywiście z aktorów teatru. Wygląd sceny nie zmienia się, widzimy cały czas wnętrze oberży, kiedy natomiast akcja toczy się poza nią, wtedy w górę wędruje jeden z obrazów na ścianie, ukazując małą scenę teatrzyku lalkowego. Większość postaci ma wobec tego swój lalkowy odpowiednik, co daje ciekawy efekt szczególnie wtedy, kiedy widzimy postać - lalkę maszerującą do karczmy, która za chwilę, już grana przez aktora, wchodzi do karczmy. Dwa teatry, dwa plany zatem przenikają się i uzupełniają.

Nie brakuje w "Szwejku" momentów, kiedy humor i dowcip Haška zostają jeszcze spotęgowane przez własną, autorską interpretację twórców - w książce scena z lekarzami nie wybija się na tle reszty, w spektaklu natomiast dzięki Ryszardowi Dolińskiemu, Piotrowi Damulewiczowi i Wiesławowi Czołpińskiemu urasta do rangi jednej z bardziej charakterystycznych scen. Publikę rozbawił pies, ukazany jako kudłata lalka, zaś sceny łóżkowe w wykonaniu kukiełek wywołały salwy śmiechu. Nie ma też w spektaklu postaci słabiej zagranych - aktorzy odnajdują się w swoich rolach, w klimacie haškowego fin de siecle'u, kiedy nie pozostało już nic innego, jak tylko śmiać się i siedzieć w ciepłej, zadymionej oberży. Szwejk w wykonaniu Andrzeja Beyi-Zaborskiego, Palivec Adama Zielenieckiego czy Otto Katz, grany przez Ryszarda Dolińskiego, to swoiste perełki tego spektaklu.

Można by się oburzyć na fakt, że taka powieść jak "Szwejk", gdzie bohaterowie zjeżdżają pół Europy, zostaje upakowana do rzeczywistości jednej piwiarni, to jednak nadaje jej szczególny wymiar, ukazując rolę, jaką mała społeczność odgrywa w światowym konflikcie. Dla bohaterów "Szwejka" ważne jest, owszem, to, co się dzieje na świecie, mimo wszystko jednak centrum i punktem odniesienia pozostaje ich własny, mały świat. Szwejk nawet kiedy jest w drodze na front, nie rezygnuje z opowiadania dykteryjek z praskiej dzielnicy, zaś frekwencji w Palivcowym zadymionym przybytku nie zmieni nawet śmierć księcia Ferdynanda. Karczma, która ostatecznie staje się symbolem małej ojczyzny bohaterów, jest tutaj potraktowana jako punkt wyjścia całej historii, do którego ta historia i tak kiedyś powróci, zaś cały, wielki świat i jego wydarzenia to tylko przerywniki bytowania na swoim miejscu. Wojskowi lekarze zgodnie określili Szwejka mianem imbecyla i kretyna. Według mnie jednak udało mu się dokonać trudnej sztuki znalezienia i osadzenia w swoim miejscu na świecie. Sztukę tę człowiek współczesny zatracił zupełnie, gubiąc również radość życia w ciągłej pogoni. Wnioskując jednak po Szwejkowej pogodzie ducha, nie jest to takie złe rozwiązanie.

Ja sem Szwejk! Przebiegły filozof

Monika Żmijewska, „Gazeta Wyborcza”, 21.12.2012

ROZWIŃ

Do świąt jeszcze parę dni, ale z białostockich teatrów tylko lalkarze jeszcze grają. Może w zamieszaniu przedświątecznym i bieganinie warto się porządnie zrelaksować i rozważyć pójście do teatru. Z maluchami - na choinkową wersję „Puszka" (w sobotę o 16, w niedzielę o 11), a samemu - na znakomitą wersję „Szwejka" (od piątku do niedzieli - o godz. 19). 

Lalkarze pod kierunkiem Petra Nosalka przenieśli na scenę kultowego wojaka z powieści Haska i w dobrej atmosferze, z muzyką na żywo, możemy się dowiedzieć, jak wygląda filozofia przebieglej uległości i dlaczego jednym na widok Szwejka gęba się śmieje, a innym piana występuje na usta. To historia o pogodzie ducha i stoickim spokoju głównego bohatera niezależnie od okoliczności, o I wojnie światowej, wesołym życiu wojaków, panienkach, piciu piwa i realiach upadającej monarchii austro-węgierskiej.

Rzecz zaczyna się i kończy w karczmie, która - jak rzecze wyśpiewywana przez aktorów piosenka - jest całym światem. Trwa więc w najlepsze stukanie się kuflami, lecą żarciki, są obowiązkowo panie lekkich obyczajów, gdzieś w kącie leży pijany pan Havranek. Przychodzi korpulentny jegomość o roześmianej facjacie, uchyla melonika, wygłasza zdanie: Ja sem Szwejk... I wszystko jasne. Karczmarz wita go z radością, bo ze Szwejkiem jest weselej; szpieg siedzący w kącie nadstawia uszy (siły specjalne się uaktywniły, bo właśnie zamordowano księcia Ferdynanda); zaczyna się wymiana zdań na temat różnych -izmów (m.in. kulturowych i narodowościowych, w końcu Austro-Węgry to narodowościowy tygiel); zaraz Szwejk chlapnie na wesoło coś, co służbom się nie spodoba... Trafia na przesłuchanie, swoją pogodną postawą ni to klowna, ni to imbecyla doprowadza wyższych rangą do furii, bo Szwejk w całej swej dobroci gotów jest przyznać się nawet do zamordowania arcyksięcia, jeśli tylko sprawi to przyjemność przesłuchującemu. Dorabia się etykiety notorycznego matoła, ale sam się nią jakoś specjalnie nie przejmuje, wręcz z „urzędowo uznanego zidiocenia" tworzy życiową maksymę i w sumie nie najgorzej na takiej postawie wychodzi (zupełnie niechcący np. zostanie ordynansem pewnego kapelana).

Beya-Zaborski w tytułowej roli odnajduje się znakomicie. Ale wokół siebie też ma niezłą galerię postaci, dopracowanych w każdym szczególe. Jedni mówią miękko, inni szwargocą z niemiecka, jeszcze inni grasejują - wszak czasy Austro-Węgier to konglomerat nacji i kultur. Prawdziwy majstersztyk to kapelan pijak i kobieciarz w wykonaniu Ryszarda Dolińskiego. Już dla samej sceny, w której na kacu (właśnie przepił mobilny ołtarz polowy), miotając się po niebezpiecznie chwiejącej się ambonie, wygłasza wściekle kazanie dla wojaków - warto przyjść na spektakl. Spojrzenia zbolałego psa, przeplatane diabolicznymi minami, są znakomite. Świetny jest epizod z lekarzami, którzy badając stan umysłu Szwejka, powtarzają jak mantrę „dureń, idiota, normalny". Czy choćby moment, w którym inny księżulo, kostyczny i zasadniczy (Wiesław Czołpiński), przychodzi nawracać kolegę po fachu - wspomnianego wyżej luzaka, ale koniec końców polegnie z kretesem i odda się alkoholowym przyjemnościom.

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt