Gombrowicz byłby zadowolony – można śmiało powiedzieć po premierze spektaklu „Hulajgęba" opartego m.in. na „Ferdydurke" i „Dziennikach" autora w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. To pierwsza w tym roku premiera w Białostockim Teatrze Lalek.
„Hulajgęba" to adaptacja powieści Witolda Gombrowicza „Ferdydurke", fragmentów „Dziennika" i refleksji autora rozrzuconych we „Wspomnieniach Polskich. Wędrówki po Argentynie", „Rozmów z Gombrowiczem", a także „Boskiej komedii" Dantego. Trzeba powiedzieć, że bardzo udana adaptacja. Na scenie dostajemy kwintesencję Gombrowiczowskiej twórczości – pełnej parodii i groteskowego humoru. To klasyka, ale ubogacona, podana w bardzo świeży, pełny energii i ciekawych rozwiązań formalnych sposób.
Nie jest tajemnicą, że reżyser Waldemar Śmigasiewicz Gombrowicza doskonale czuje. W białostockim Teatrze Dramatycznym im. A. Węgierki reżyserował już „Iwonę, księżniczkę Burgunda", a w Krakowie – z powodzeniem „Ferdydurke". Teraz efekty jego czytania Gombrowicza i przełożenia go na scenę mogą podziwiać białostoccy widzowie. Pomysły reżysera spotykają się z talentem aktorów, których wielu w tej sztuce występuje w podwójnych rolach i – nie inaczej – stają na wysokości zadania.
W szkole jak w piekle
30-letni Józio (Michał Jarmoszuk) zostaje cofnięty przez prof. Pimko (Ryszard Doliński) do szkoły. Zderzają się w niej dwie grupy: grzeczne chłopięta pod wodzą Syfona (Piotr Wiktorko) i zbuntowane chłopaki, którym przewodniczy Miętus (Błażej Piotrowski). Ach, cóż za energia – niczym w piekle (podróż Józia reżyser łączy z podróżą Dantego przez zaświaty)! Poszturchiwania, przepychanki, bijatyki, obsceniczne słownictwo, wyśmiewanie się z nauczycieli i palenie papierosów po kryjomu. Młodzieńczą energię trudno opanować Bladaczce (Wiesław Czołpiński).
Perełką jest scena, w której nauczyciel zmusza uczniów do zachwytu nad poezją Słowackiego (Gałkiewicz: „Nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca"). Z kolei kulminacyjny moment to słynny pojedynek na miny, w którym Miętus zmierzy się z Syfonem. Po serii niewybrednych min wygrywa Miętus, który zgwałcił Syfona przez uszy, używając w stosunku do niego ordynarnych słów.
Dalsza podróż Józia
Ze szkoły Józio trafia do nowoczesnego domu Młodziaków (Łucja Grzeszczyk i Zbigniew Litwińczuk), którzy hołdują nowym prądom. Pimko uważa, że Józio nauczy się tam naturalności i przestanie udawać dorosłego. Jego zainteresowanie („zakochałem się") wzbudza córka Młodziaków, nowoczesna pensjonarka (Agata Stasiulewicz). Neonowy strój, wysportowana sylwetka to ewidentny ukłon w stronę współczesnych gwiazd internetu.
Gdy na scenie pojawia się ciotka Hurlecka (Iwona Szczęsna), zabiera Józia i Miętusa do dworu w Bolimowie. Tam spotkają wuja Konstantego (Wiesław Czołpiński), ich dzieci: Zygmunta (Mateusz Smaczny) i Zosię (Magdalena Ołdziejewska) oraz lokaja Franciszka (Krzysztof Bitdorf). Tam też zbrata się z prawdziwym parobkiem Walkiem (Maciej Zalewski).
Już od pierwszych chwil Błażej Piotrowski przykuwa uwagę – świetna obsadowa decyzja, która pozwala mu rozwinąć skrzydła. Tworzy udany duet z Piotrem Wiktorko – grającym wciąż upupianego, niewinnego idealistę. Nie zawodzi Michał Jarmoszuk jako „młody staruszek", pozytywnie zaskakuje Mateusz Smaczny. Nie gorzej wypadają panie. Pełna młodzieńczej energii Agata Stasiulewicz i podająca w ostatniej scenie do całowania gębę – Magdalena Ołdziejewska. Całej obsadzie należą się słowa uznania.
„Gdyż nie ma ucieczki przed gębą"
Jak to u Gombrowicza, forma ma znaczenie. Spektakl zachwyca świeżością, jednocześnie szanując klasykę, jakim bez wątpienia jest „Ferdydurke". Frazy płynące ze sceny nic nie straciły na aktualności. Wszyscy dobrze wiemy, że „(...) nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki".
W przedstawieniu mamy wiele ciekawych rozwiązań formalnych. W części szkolnej aktorzy używają lalek tintamaresek. Spektakl zachwyca bardzo udanym ruchem scenicznym (odpowiedzialna za niego jest Katarzyna Wiktorko). Nowoczesna pensjonarka wypada interesująco w pociągającym tańcu, a Kopyrda (Mateusz Smaczny) zaskakuje... stepowaniem.
Duże wrażenie robią sceny – zarówno w szkole, jak i na wsi, w których aktorzy grają pewną zbiorowość. Razem z pomysłami scenografa (Maciej Preyer) znakomicie dopełniają całość.
Gęby hulają po scenie
Gęby hulają, że miło na nie patrzeć. Reżyser zapowiadał, że chce pokazać człowieka w matni innych ludzi i próbę wydostania się z takiego układu. Czy jest to możliwe? Czy możemy mieć tylko kolejne gęby? Gęby są nam wciąż przyprawiane i z tym trzeba się pogodzić. „Jesteśmy skazani na drugiego człowieka" – przypomina Śmigasiewicz. I taki przekaz wybrzmiewa ze sceny.
Mimo całego humoru zaduma w końcu przyjdzie, a z nią kolejne pytania na temat ludzkiego istnienia. Brawa dla reżysera i całej teatralnej ekipy, która z taką pasją i wyczuciem klasyki przypomniała twórcze i egzystencjalne dylematy Witolda Gombrowicza.