Zobacz opis Zobacz opis sztuki: TEXAS JIM
Kategoria BTL Nowa Dramaturgia
KATEGORIA WIEKOWA Dla młodzieży i dorosłych
CZAS TRWANIA 180 miunt

TEXAS JIM

OPIS / OVERVIEW

TEXAS JIM

Tego jeszcze nie było! Western w Teatrze, Teatr w Westernie!

Oto Miasteczko Bangtown, rządzone przez bezwzględnych Braci Brozerów. Samo południe. Pośrodku Miasteczka – Kain Brozer. Naprzeciw – Texas Jim. Ostatni prawy i uczciwy Kowboj na Dzikim Zachodzie. Pomiędzy – Bogu Ducha winni Mieszkańcy… Kto wygra? Kto zwycięży w tym pasjonującym pojedynku? Dowiecie się oglądając najnowszy spektakl BTL. 

Wspaniała scenografia, nietuzinkowe kostiumy i podsycająca westernowy klimat muzyka – to wszystko udowodni, że za sprawą magii teatru nawet tu, na wschodzie Polski, możemy poczuć prawdziwy Dziki Zachód.

Zapraszamy!

10 marca 2013
Premiera spektaklu Texas Jim
Zobacz
6 marca 2013
Konferencja prasowa przed premierą Texas Jima
Zobacz

TWÓRCY / CREATORS

autor / author
Pierre Gripari
przekład / translation
Barbara Grzegorzewska
reżyseria / direction
Paweł Aigner
scenografia / scenography
Pavel Hubička (Czechy)
muzyka / music
Piotr Klimek
asystent reżysera / director's assistant
projekcje filmowe, trailer / video projections, trailer
Krzysztof Kiziewicz
zdjęcia / photos
Krzysztof Kiziewicz, Tomasz Kluczyk

OBSADA / CAST

ZAPOWIEDZI PRASOWE / PRESS ANNOUNCEMENTS

Texas Jim w BTL. Premiera u lalkarzy

(uk), "Kurier Poranny", 6.03.2013

ROZWIŃ

Paweł Aigner wziął się za tworzenie westernu. I to nie na ekranie, a na deskach teatru. Będą bijatyki, sceny podróży, piosenki i namiętności. Wszystko w pięknej scenerii rodem z Dzikiego Zachodu. I z muzyką, która oddziałuje na zmysły widza.

W niedzielę, o godz. 18, duża scena Białostockiego Teatru Lalek zamieni się w Miasteczko Bangtown, rządzone przez bezwzględnych Braci Brozerów. W samo południe, pośrodku Miasteczka stoi Kain Brozer. Naprzeciw niego pręży się Texas Jim. Ostatni prawy i uczciwy kowboj na Dzikim Zachodzie. Pomiędzy nimi Bogu ducha winni mieszkańcy. Kto wygra w tym pojedynku? Zobaczyć będzie można w BTL.

Kiedy przekroczymy próg teatru, nikogo nie powinny dziwić stukające ostrogi, czarne, kowbojskie kapelusze i piękne, pełne falbanek suknie. Do tego rewolwery - te prawdziwe i te stworzone z palców i pustynia pokrywająca scenę. Wszystko za sprawą spektaklu "Texas Jim" w reżyserii Pawła Aignera na podstawie tekstu, którego autorem jest Pierre Gripari.

- Mamy do czynienia z tekstem z lat 80., który nie był zbyt często grany - mówi Paweł Aigner, reżyser. - To polityczna satyra, którą my przenieśliśmy do czasów współczesnych. To mądry tekst, ma wiele zwrotów akcji. Znajdziemy tu to, co znamy z filmowych westernów - sceny podróży, bijatyki w saloonach, ogółem - cały wachlarz namiętności.

Scenografię do spektaklu stworzył Pavel Hubicka, a muzykę skomponował Piotr Klimek. Za projekcje filmowe odpowiedzialny jest Krzysztof Kiziewicz. Na scenie zobaczymy aktorskich wyjadaczy, doskonale znanych już z BTL (m.in. Ryszard Doliński jako Texas Jim, smutny kowboj, czy Sylwia Janowicz-Dobrowolska, czyli Desolacion Rodriguez, artystka bardzo dramatyczna), ale też twarze nowe, aczkolwiek już dobrze znane białostockim widzom (Mateusz Smaczny jako Cham Brozer i Błażej Piotrowski w roli Kanaana Brozera).

Westernowa premiera w BTL-u

(uk), "Kurier Poranny", 07.03.2013

ROZWIŃ

Premiera rodem z Dzikiego Zachodu w niedzielę w Białostockim Teatrze Lalek. Texas Jim to smutny kowboj, postać ze spektaklu pod tym samym tytułem. Premiera przedstawienia odbędzie się 10 marca o godz. 18 w teatrze przy ul. Kalinowskiego 1.

Nie będzie to western z rodzaju tych, jakie znamy z telewizyjnego ekranu. Ten teatralny będzie lepszy. A z centrum Białegostoku widzowie będą mogli nagle przenieść się na Dziki Zachód. W spektaklu zagra cała plejada aktorów BTL, m.in. Krzysztof Bitdorf jako Strażnik. Będą kowboje i Indianie, saloony jakie znamy z filmów i wielka pustynia. Będą bijatyki i pojedynki rewolwerowców. - To bardzo dobry materiał aktorski - zapewnia Jacek Malinowski, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek. - To będzie spektakl tryskający humorem, na który serdecznie zapraszamy. Nie bójmy się więc zanurzyć w teatralno-westernowym klimacie i wybierzmy się w niedzielę do teatru.

GALERIA / GALLERY

RECENZJE / REVIEWS

Ku-Klux-Klan i skręty przy Kalinowskiego. Prawie jak w westernie

Monika Żmijewska, "Gazeta Wyborcza", 14.03.2013

ROZWIŃ

Indianie popalają zioło, Żydzi tańczą z Ku-Klux-Klanem, czarnoskóry od rasistów wyzywa... czerwonoskórych, a w tym wszystkim - smutny kowboj, któremu - choć publika w tym czasie umiera ze śmiechu - twarz nie drgnie nawet na moment. W Białostockim Teatrze Lalek odjechany spektakl "Texas Jim", w którym dostaje się wszystkim - zgryw z westernu to tylko początek...

Skoro w kinach mamy właśnie "Django" i kpiny Tarantino z Dzikiego Zachodu, to czemu by nie mieć teatralnej wersji westernowskiego żartu? No i mamy: "Texas Jim" i nieposkromioną wyobraźnię Pawła Aignera, który uwspółcześnił tekst Pierre'a Gripariego pod tym samym tytułem. Do jednego worka wrzucił wiele: dostało się i westernowi (Karol May załamałby ręce, widząc Dziki Zachód tak spostponowany), i Kościołowi, i teatrowi, i politycznej (nie)poprawności, i amerykańskiemu mitowi, i narodowym demonom. Tu reżyser zmiksował różne literackie i filmowe tropy, tam spuścił powietrze z rozdętego amerykańskiego patosu i wyśmiał, co się tylko dało: nawet coca-coli, whisky i wujowi Tomowi (od słynnej chaty) nie odpuścił. A wszystko doprawił humorem rozmaitym - na przemian rubasznym i błyskotliwym, bo pieprzny dowcip miesza się tu z frazą poetycko-dramatyczną: jedni jadą "mięsem", inni "salonem".

Brzęczą ostrogi, trup ściele się gęsto

Fabuła widowiska jest w sumie prosta - oto smutny kowboj Texas Jim dostaje zlecenie, by wytropić trzech braci Brozerów, nieobliczalnych mściwych osobników. Kiedyś złapani przez Jima przeszli okres resocjalizacji, obiecali, że zabijać już nie będą, co najwyżej gotować zupę cebulową... Ale znów się dają we znaki. Jim namierza ich w pewnym miasteczku Bangtown, które trzymają krwawą ręką, liczy się kasa i posłuch. I cóż... Jim oczywiście ich na swój sposób rozlicza, choć ostatecznie historia przybiera nieoczekiwany finał. Brzęczą ostrogi, trup ściele się gęsto, miasteczkowe konfiguracje i interakcje personalne zmieniają się nieustannie, pastor głosi własną wizję Biblii, są wybory na burmistrza, jest wizyta w obozie indiańskiego plemienia o swojsko brzmiącej nazwie Takiewały z mocno upalonym wodzem na czele, a jakby tego było mało, jest jeszcze lateksowy kaktus stylizowany na Spidermana, wątek sowiecki, a nawet polsko-góralski.

Miasteczko jest niemal nie z tej ziemi - śmiało może konkurować z Twin Peaks; absurdów, dziwactw i dziwacznych postaci w nim zatrzęsienie. A każda nietuzinkowa, oj nietuzinkowa...

Rasiści i najarani Indianie

Oto czarnoskóry wuj Tom (Adam Zieleniecki z twarzą umazaną sadzą), neofita, rasista jakich mało, wyzywający Indian od brudasów. Bracia Brozer, szaleni, nieobliczalni, wystylizowani na osobników nieco upiornych, a co jeden to lepszy (Michał Jarmoszuk, Mateusz Smaczny, Błażej Piotrowski). Desolacion Rodriguez (Sylwia Janowicz-Dobrowolska) - artystka bardzo dramatyczna, o prezencji femme fatale, ale zachowaniem budząca salwy śmiechu; a że ciągle jakoś mało jej dramatu, to gdy ma chęć, zawsze sobie coś dokreuje, wyobrazi, dopowie wierszem. Pastor w blezerku (Piotr Damulewicz), o, to dopiero figura, w jednej postaci jak w mikroskopie skupiająca wady "sług Pana", co to głoszą biblijne orędzie po swojemu, wedle własnej wizji, którą można nagiąć, przygiąć, dostosować w zależności od własnej potrzeby. Gdy zaś przyjdzie petent, owieczka, ze swoją potrzebą - pastor nagle ogłuchnie (świetna scena niby-rozmowy z Jimem).

Tytułowy smutny kowboj (Ryszard Doliński) faktycznie jest smutny, ale jaki tajemniczy! - mina niewzruszona, wolny chód, rozstawione nogi, spory brzuch, oczy zasłonięte rondem, mało słów - oto żart z wszelkich Lucky Luke'ów, Chucków Norrisów, Brudnych Harrych w wersji emerytalnej. Jest w tym towarzystwie jeszcze dyspozycyjny strażnik więzienia (Zbigniew Litwińczuk), mroczny grabarz Grave (Artur Dwulit), dwóch Żydów Salomon i Dawid (Krzysztof Bitdorf i Wiesław Czołpiński).

No i zapomnieć nie można o zakręconym plemieniu Takiewały - zresztą gdy już pojawi się na scenie, to w sumie zapomnieć go nie sposób - funduje kapitalną zabawę i właściwie kradnie spektakl tytułowemu bohaterowi. Upaleni ziołem Indianie funkcjonują w swojej własnej rzeczywistości i trzeba tłumacza Prawdziwego Kondora (świetna Maria Rogowska), by pojąć, co wódz Srebrzysty Sokół o zgrabnych nogach (rewelacyjna Barbara Muszyńska-Piecka) ma w ogóle na myśli. Indianie kiwają się sennie, wzrok błędny chowają za rogowymi okularami, z powagą zgłębiają znaczenie słowa "cowboy", a tak w ogóle wystylizowani są na sowieckich generałów w walonkach i spódnicach, obwieszonych medalami. Dlaczego? Nie wiadomo, ale w takim globalnym towarzystwie nawet zderzenie dwóch mitologii jest możliwe.

Aktorska samokrytyka

Takich niespodzianek - przebieranek, które niby powinny wprawić w konsternację, a jednak częściej śmieszą - w spektaklu jest więcej. Zresztą cała jego istota to nieustanne zderzenia i dziwaczne zestawy. Dużo jest zabaw językowych, bon motów, zamierzonych przejęzyczeń, odniesień do tropów literackich, wyśmianych póz.

Można by się czepiać, że za dużo grzybów w jeden barszcz, że spektakl nagromadzenia wątków i przedrzeźniań nie wytrzyma, że wreszcie wprowadzenie niektórych scen nie jest zasadne. Ale "Texas Jim" daje radę.

Fabularny miks, chaos, tygiel, znajduje odniesienie w scenografii Pavla Hubicki (oglądamy miasteczko w rozsypce), w przewrotnej muzyce Piotra Klimka i żonglowaniu różnymi gatunkami i chwytami inscenizacyjnymi. Jest w spektaklu trochę filmu (wizualizacje Krzysztofa Kiziewicza). Jest wątek autotematyczny, jako że twórcy widowiska umieją zakpić z siebie (Jim, prawdziwy mężczyzna, wygłasza grobowym głosem tekst: "prawdziwi mężczyźni nie chodzą do teatru", aktorka dramatyczna zagrywa się na śmierć, a gdy akcja wyleje się w końcu poza miasteczko i scenę, jeden z oszalałych bohaterów przebiegnie teatralne zakamarki i wedrze się do dyżurki akustyka...).

I choć w pewnym momencie spektakl wytraca tempo i są w nim spore dłużyzny, to jednak gwarantuje świetną zabawę. Niezłą rozrywkę i trochę refleksji. Bo - jak się widzowie dowiedzą: "sztuka owa jest niczym innym jak historią świata. Pomimo anegdotycznych pozorów...".

Świetny western po białostocku!

Urszula Krutul, "Gazeta Współczesna", 18.03.2013

ROZWIŃ

Teatralny "Texas Jim" - czyli coś, czego jeszcze nie widzieliście.

Paweł Aigner wziqł się za western. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że western ów rozgrywa się na deskach teatru.

Spektakl "Texas Jim" w Białostockim Teatrze Lalek ma dużą szansę, by stać się najlepszym spektaklem roku w mieście. To co serwuje nam Paweł Aigner wraz z czołówką artystów polskich i zespołem aktorskim BTL, na długo pozostaje w pamięci widza. Momentami dorównuje nawet obrazom, które w swoich filmach (szczególnie w "Django") proponuje nam Quentin Tarantino.

Historia ukazana w "Texas Jimie" jest prosta, a swoim tekstem pod tym samym tytułem, opowiedział ją wiele lat temu Pierre Gripari. Aigner uwspółcześnił nieco ten tekst i wyszło mu to bardzo dobrze. Poznajemy Texas Jima, który musi rozprawić się z trójką braci Brozer. Kiedyś udało mu się już ich złapać i oddać w ręce sprawiedliwości.

W spektaklu jest dużo ruchu, świetnych kostiumów i śpiewu. Nieco obsceniczna piosenka, którą można usłyszeć w scenie w kościele, na długo zostanie widzom w pamięci.

Przeszli okres resocjalizacji i obiecali, że już będą grzeczni. Osiedlili się w miasteczku Bangtown, ale grzecznością wcale nie grzeszyli. Jimowi udaje się z nimi spotkać, a co będzie dalej, musicie zobaczyć w teatrze. Jedno jest pewne. Takiego finału, jaki zafundował nam Aigner, nikt na pewno się nie spodziewa.

Dużym plusem spektaklu, poza świetną scenografią (Pavel Hubicka), muzyką (Piotr Klimek) i krótkimi filmikami wplecionymi w spektakl (Krzysztof Kiziewicz) są na pewno postacie. Aktorzy radzą sobie wyśmienicie, a wcale nie łatwo pokazać taki przekrój społeczny. I tak mamy "ujaranych" Indian w walonkach, nieco fajtłapowatych kowbojów, głuchego pastora i demoniczną służkę, która tak naprawdę jest artystką bardzo dramatyczną. I jest w tym wszystkim też i tytułowy Texas Jim, który sam o sobie mówi "smutny kowboj". Nie pije alkoholu i nie zadaje się z kobietami. A męskiego sposobu chodzenia mógłby mu pozazdrościć niejeden osiłek z siłowni. Jest też smukły oraz nieco dziwny kaktus, którego musicie zobaczyć! Mimo, że spektakl jest długi, warto poświęcić prawie 3 godziny. Pewne jest, że takiego Dzikiego Zachodu nie spotkacie nigdzie!

Prawdziwy Dziki Zachód na wschodniej scenie

Anna Kopeć, "Kurier Poranny", 20.03.2013

ROZWIŃ

Texas Jim, czyli teatralny western u lalkarzy

Reżyser Paweł Aigner w swoim najnowszym spektaklu nie oszczędza nikogo. Na scenie Białostockiego Teatru Lalek szydzi z westernu, polityki, kościoła, amerykańskich bohaterów narodowych. Całość przyprawił ogromną dawką inteligentnego humoru i kilkoma lokalnymi smaczkami.To trzeba zobaczyć.

Obdarzony niezwykłą wyobraźnią i nieprzeciętnym poczuciem humoru Paweł Aigner sięgnął po tekst Pierre'a Gripari'ego. Uwspółcześnił go i przy pomocy aktorów Białostockiego Teatru Lalek stworzył sztukę wybitną i bardzo specyficzną. Te określenia nie dotyczą tylko brawurowego wykonania i potężnej dawki wariacji. Odnoszą się także do przesłania sztuki, które w ogromie scenicznych fajerwerków niektórym widzom może umknąć.

"Texas Jim" to historia brawurowej akcji smutnego kowboja, który nie pije alkoholu i nie zadaje się z kobietami (kapitalny Ryszard Doliński). Od gubernatora i naczelnika więzienia dostaje zlecenie ujarzmić trzech nieobliczalnych braci Brozerów (Michał Jarmoszuk, Mateusz Smaczny, Błażej Piotrowski). Ich resocjalizacja w stanowym więzieniu na niewiele się zdała. W miasteczku Bangtown sprawują autorytarne rządy, wmawiając wszystkim, że to miejsce, gdzie najważniejsze jest prawo i sprawiedliwość.

Zobaczymy tu całą galerię postaci: przygłuchy pastor (Piotr Damulewicz), który interpretuje Biblię na swój sposób w zależności od potrzeby chwili. Jest tu też podręcznikowy rasista wuj Tom (Adam Zieleniecki), tajemniczy grabarz Pan Grave (Artur Dwulit), dwóch Żydów (Krzysztof Bitdorf i Wiesław Czołpiński), Desolacion Rodriguez (Sylwia Janowicz-Dobrowolska) - artystka bardzo dramatyczna, a także wyrachowana femme fatale. Nie sposób także zapomnieć efemerycznego lateksowego kaktusa.

Nieopodal stacjonuje plemię Indian Takichwałów z upalonym wodzem Srebrzystym Sokołem na czele (pierwszorzędna Barbara Muszyńska-Piecka). To szczególni bohaterowie wystylizowani na sowieckich żołnierzy w mundurach obwieszonych medalami i w nieśmiertelnych filcach. Skąd takie rozwiązanie? Być może czerwonoskórzy Indianie skojarzyli się reżyserowi z czerwono-armieńcami.

W Bangtown wszystko wydaje się być nie na miejscu. Tu Żydzi tańczą z przedstawicielami Ku-Klux-Klanu, w świątyni odbywa się widowiskowe nabożeństwo w stylu gospel z piosenką mocno niereligijną, a czarnoskóry wuj Tom czerwonoskórych Indian okrzykuje rasistami. To wszystko w ryzach zdaje się trzymać niewzruszony Texas Jim. Z kamienną twarzą, poruszający się powoli na szeroko rozstawionych nogach stukając ostrogami, odzywa się rzadko, ale za to bardzo dosadnie. Żart sytuacyjny i zabawy słowem to istotny element tej sztuki.

Dziwacznych i nieco absurdalnych zestawień jest tu więcej. Pojawia się tu także kilka wątków autotematycznych. Okazuje się, że Jim to prawdziwy mężczyzna, a tacy nie chodzą do teatru. Natomiast mocno dramatyczna i trochę niedoceniana artystka Desolacion na pytanie, co zamierza zrobić z walizą złota, bezpruderyjnie odpowiada, że wybuduje sobie operę. A podczas wyborów burmistrza z kwiatami na scenę wyskakuje krakowianka w tradycyjnym stroju i wstążkach. "Texas Jim" rozgrywa się w ciekawej scenerii Pavla Hubicki, wykorzystując niezwykle możliwości wyremontowanej sceny BTL. Nie brakuje tu także wizualizacji Krzysztofa Kiziewicza, a całość ciekawie obrazuje pomysłowa muzyka Piotra Klimka. Twórcy serwują widzom dwa różne zakończenia sztuki - łagodną wersję autorską oraz mocno wywrotową i krwawą reżyserską. Spektakl trwa prawie trzy godziny. Ma jednak takie tempo i tyle zwrotów akcji, że nie sposób się na nim nudzić. To doskonała rozrywka, ale także pewien obraz odwiecznej walki dobra ze ziem. Jak się dowiadujemy na koniec widowiska "sztuka owa jest niczym innym jak historią świata. Pomimo anegdotycznych pozorów."

Odurzeni Indianie i kowboje wymierzający sprawiedliwość. Wyprawa na Dziki Zachód

Anna Dycha, bialystokonline.pl, 21.03.2013

ROZWIŃ

Popalający skręty Indianie, pojedynkujący się kowboje i pastor naginający Biblię do własnych potrzeb. Western w teatrze? Tak, to jest możliwe. Spektakl "Texas Jim" rodem z Dzikiego Zachodu w Białostockim Teatrze Lalek jest tego doskonałym przykładem.

Takiej brawurowej produkcji dawno u nas nie było. Barwna galeria postaci, wartka akcja, a przede wszystkim udana zabawa westernową konwencją. Tekst Pierre'a Gripariego jest punktem wyjścia, reszta to zasługa nieokiełznanej wyobraźni reżysera – Pawła Aignera i dużego kunsztu aktorów.

"Cowboy", czyli dziecko krowy

Fabuła? Smutny kowboj Texas Jim (tajemniczy Ryszard Doliński w nasuniętym na nos kapeluszu) ma wytropić trójkę bezwzględnych braci Brozer (Michał Jarmoszuk, Mateusz Smaczny i Błażej Piotrowski tworzą ciekawy teatralny układ; największe pole do popisu ma Jarmoszuk). Resocjalizacja na niewiele im się zdała, dalej liczy się dla nich jedynie złoto. Texas Jim wyrusza więc do miasteczka Bangtown, którym Brozerowie rządzą.

A tam akcja nabiera tempa. Nie ma najmniejszych szans, byście się nudzili. Więcej, dzieje się aż w nadmiarze. Bohaterowie wdają się w pojedynki, strzelaniny, słowne utarczki. Podziwiać możemy niebywałą galerię postaci. W Desolacion Rodriguez (Sylwia Janowicz-Dobrowolska), artystce bardzo dramatycznej, zakochuje się grabarz Pan Grave (Artur Dwulit). Dobroduszny pastor w sweterku (Piotr Damulewicz) przeinacza Biblię, potrafi też sięgnąć po strzelbę. Ciemnoskóry Wuj Tom (Adam Zieleniecki) nie stroni od rasistowskich odzywek (Indian nazywa brudasami). Żeby było barwniej, mamy jeszcze dwóch Żydów – Dawida i Salomona (Wiesław Czołpiński i Krzysztof Bitdorf). Wreszcie indiańskie plemię o nieprawdopodobnej nazwie Takiewały (w tych rolach same kobiety!). Barwna gromadka prezentuje się niebywale w radzieckich mundurach obwieszonych orderami (styl sowieckich dygnitarzy), zaciąga jointami, a dostatecznie upalona zgłębia znaczenie słów. Nie od dziś przecież wiadomo, że "cowboy" to dziecko krowy...

Prawdziwi mężczyźni do teatru nie chodzą?

Blisko trzygodzinny spektakl Pawła Aignera jest udaną zabawą westernową stylistyką, podlaną filmowym sosem (cytaty i projekcje autorstwa Krzysztofa Kiziewicza). Dodatkowe brawa za odśpiewane i odtańczone fragmenty – spektakl nabiera wówczas wręcz musicalowych cech. Aktorzy potrafią też kpić z siebie (Texas Jim zauważa, że "prawdziwi mężczyźni nie chodzą do teatru"), a reżysera niesie artystyczna wyobraźnia – w jednej z finałowych scen Kain Brozer wdziera się do reżyserki i grozi, że zabije akustyka... Paweł Aigner pozwala sobie również na dwa finały spektaklu – filmowy i aktorski. Nie zabrakło odniesień do białostockiego podwórka. Gdy w rękach Desolacion ląduje walizka wypełniona banknotami, pastor pyta kobietę, co zrobi z taką ilością pieniędzy? Ta bez dłuższego namysłu odpowiada: "Może sobie Operę zbuduję".

Teatralny Dziki Zachód

Marzena Jobczyńska, "Kurier Festiwalowy" XX MFTL Spotkania, nr 4, 16.10.2013

ROZWIŃ

"Texas Jim" zabił toruńskich widzów śmiechem. Spektakl w wykonaniu Białostockiego Teatru Lalek, wyreżyserowany przez Pawła Aignera, powstał na podstawie tekstu Pierre'a Gripariego. Przedstawia starą jak świat historię walki dobra ze złem, opowiedzianą przez sprytne i humorystyczne zaangażowanie całej machiny teatru.

Fabuła jest bardzo prosta: dobrą stronę reprezentuje Texas Jim - smutny kowboj, a złą - Kain, Cham i Kanaan Brozer - troje upiornych i szalonych braci. Tytułowy bohater otrzymuje zadanie ponownego schwytania w\w złoczyńców, gdyż po nieudanej resocjalizacji panoszą się w miasteczku Bangtown.

Wplątani w całe zamieszanie mieszkańcy stanowią wybuchową mieszankę charakterów. Przygłuchy pastor, który słyszy, co chce i czyta Biblię według własnego uznania. Czarnoskóry wuj Tom to zaślepiony rasista, nazywający Indian brudasami. Desolacion Rodriguez - artystka "bardzo dramatyczna", która "zagrała się na śmierć". Pan Grave - demoniczny grabarz oraz dwóch, nie do końca rozgarniętych Żydów. Nie zabrakło także polskich akcentów w postaci Krakowianki. Nie można zapomnieć o indiańskim plemieniu Takiewałów, w strojach stylizowanych na radzieckich żołnierzy, wiecznie odurzonych narkotykami. W dodatku pomiędzy miasteczkiem a wioską błąka się tajemniczy, lateksowy kaktus utrudniający drogę podróżnym oraz żywy znak drogowy, który odmierza im trasę.

Oglądając grę aktorów widz nie przestaje się śmiać. Nawet sam Texas Jim, małomówny i wiecznie poważny, z kapeluszem nasuniętym na oczy oraz postawą budzącą grozę - powoduje salwy śmiechu. Wykorzystanie gry słów, tradycyjnych gagów rodem z komedii slapstickowej i elementów kultury współczesnej, połączonych z niezwykle wartką i pełną zwrotów akcją, ciekawą scenografią rozpadającego się miasteczka oraz liczne aluzje filmowo-musicalowe, z absolutnie zaskakującym finałem, wszystko to stworzyło niezwykle szalone i nietuzinkowe przedstawienie, za co należą się ogromne brawa dla reżysera.

Bohaterowie, osadzeni w westernowej konwencji, która przywodzi na myśl "Django" Quentina Tarantino, szydzą z polityki, Kościoła, amerykańskiego patosu, chęci posiadania władzy i pieniądza, a także naśmiewa się z samego westernu.

Kiedy ucichną strzały i głośna muzyka, opadnie kurz i dymy, a na scenie pozostaną już tylko trupy bohaterów, widz ma szansę zastanowić się, ile razy sam popada w szaleństwo goniąc za przysłowiowym złotem.

Jeszcze bardziej Dziki Zachód

Katarzyna Wiśniewska, "Kurier Festiwalowy" XX MFTL Spotkania, nr 4, 16.10.2013

ROZWIŃ

W szaleńczym tempie, parodiując wszelkie możliwe motywy westernowe, nawiązując do kultowych filmów Quentina Tarantino i przygrywając country, bluesa oraz muzykę gospel, Paweł Aigner tworzy spektakl "Texas Jim".

Tutaj każda postać jest wyrazista, począwszy od grabarza wyglądającego jak postać zaczerpnięta z filmów Tima Burtona i jego wystylizowanej ulubienicy Desolacion - "artystki bardzo dramatycznej", trójki braci Brozers, którzy niepodzielnie rządzą miasteczkiem Bangtown, Wuja Toma - murzyna w gangsterskim wdzianku; głuchego Pastora, który głosi przydługie kazania; odurzonych narkotykami Indian (tutaj "oczko" do odbiorcy, bo Indianie ubrani są w radzieckie mundury, a na wejście Indian zagrano westernową wersję "Katiuszy"), poprzez dwóch Żydów, Krakowianki (sic!) oraz tytułowego Texasa Jima o poważnej twarzy do przydrożnego kaktusa.

Wybuchające co chwilę salwy śmiechu spowodowane były głównie gagami rodem ze slapstickowych komedii i tekstami z podtekstem (czasem rubasznym). Co chwilę miało się poczucie, że ogląda się przeniesioną na warunki sceniczne zwariowaną kreskówkę, gdzie postrzelony/uduszony/zadźgany dzidą bohater nie umiera od razu, lecz jeśli już wynosi się z tego świata, robi to w przezabawny sposób. Kreskówkowe było nawet zakończenie, gdzie na Jima spadał ogromny, neonowy napis "HAPPY END", który na usłanej trupami scenie i przy palącej papierosa Krakowiance, miał dość ironiczny wydźwięk.

Spektakl miał też głębszy wymiar - całość jawiła się jako kpina z amerykańskiej wielokulturowości oraz relacji pomiędzy ludźmi odmiennego pochodzenia, obnażająca przy okazji, jak bardzo stereotypowo można myśleć i postrzegać drugiego człowieka (wspomniani już "czerwoni" Indianie-Sowieci lub scena, gdzie do tańca włączają się członkowie Ku-Klux-Klanu).

Na przedstawieniu "Texas Jim" po prostu szkoda było tracić czas na mruganie powiekami z obawy, by niczego nie przegapić - tak Dzikiego Zachodu na scenie "Baja Pomorskiego" chyba nigdy nie było i długo nie będzie.

MULTIMEDIA

odtwórz Trailer spektaklu "Texas Jim"
Trailer spektaklu "Texas Jim"
odtwórz "Texas Jim" Song
"Texas Jim" Song
odtwórz Zapowiedź spektaklu "Texas Jim"
Zapowiedź spektaklu "Texas Jim"

RIDER TECHNICZNY / TECHNICAL RIDER

RIDER TECHNICZNY
TEXAS JIM
POBIERZ

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

Korzystając z serwisu internetowego Białostockiego Teatru Lalek akceptują Państwo zasady Polityki prywatności, wyrażają zgodę na zbieranie danych niezbędnych do administrowania stroną i prowadzenia statystyk oraz wyrażają zgodę na używanie plików cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów na stronie.

Do góry btl kształt